Jeśli mam być szczery, to za Hobbitami nigdy nie przepadałem, a jeden z najpopularniejszych chyba Hobbitów na świecie – Frodo – swoją postawą przyprawiał mnie o odruch wymiotny. Mimo to, zdjęcia Hobbitówki oglądane w internecie sprawiły na nas na tyle duże wrażenie, że postanowiliśmy stać się na cztery dni postaciami z Tolkienowskiej wyobraźni. No prawie tymi postaciami, bo moje 188 cm wzrostu nieco zaburzało wizję artysty…
Hobbitówka znajduje się ok 60 kilometrów na południowy-wschód od Rzeszowa. To jest ok 1 godzina jazdy samochodem. Zjazd z głównej drogi w gościniec znajduje się na dość stromym podjeździe (albo zjeździe – zależy od której strony patrzeć) i aby tam skręcić jadąc od strony Rzeszowa właśnie, trzeba złamać przepisy i przekroczyć podwójną ciągłą lub jechać kawałek dalej i zawrócić, także z początku nie jest łatwo, ale po jednym razie wybierzemy już właściwe dla nas rozwiązanie.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce – taki niby parking – domku jeszcze nie było widać. Przywitał nas za to bardzo serdecznie właściciel, któremu zdecydowanie bliżej do Legolasa 20 lat później lub ewentualnie Bilbo Bagginsa, jednakże z pewnością to ta sama bajka, a ja lubię jak wszystkie elementy do siebie pasują. Po krótkiej rozmowie czuć było, że całe przedsięwzięcie to nie tylko sposób na zarobek, ale również wielka pasja do tworzenia rzeczy wyjątkowych, a z całą pewnością taką jest Hobbitówa.
Całość posesji położona jest na dosyć stromym zboczu dużego pagórka, gdzie wyróżnić można 3 poziomy/tarasy. Na najwyższym stoi domek częściowo wkopany w ziemię i dwie drewutnie. Piętro niżej znajduje się oczko wodne, które w naszym przypadku pełniło rolę baseniku dla dzieci oraz siedzisko zrobione z wanny. Na najniższym tarasie znajduje się staw z dużym pomostem i kolorowymi rybkami, a obok niego powstaje właśnie kompleks SPA czyli sauna wykonana z tego co da las. Całe rozplanowanie jest jednocześnie wynikiem optymalnego wykorzystania warunków naturalnych i jednocześnie zmyślnie wykonanym planem architektonicznym.

Położenie domku na samej górze sprawia, że przez duże salonowe okno rozciąga się relaksujący, pełen zieleni i przestrzeni krajobraz. Samo wnętrze imponuje projektem, sposobem wykonania i materiałami z których zostało zrobione. Autentycznie ma się wrażenie, że zrobił to ktoś kto nie za bardzo zetknął się ze światem cywilizowanym. Choć jednak nie do końca, bo podstawowe wygody mamy zapewnione. Jest ciepła i zimna woda, przy czym aby otrzymać tę pierwszą musimy co jakiś czas napalić w starej żeliwnej kuchni, która nota bene wyposażona jest również w piecyk, taki aneks do pieca głównego do pieczenia np. ciast. Nie trzeba jednak za każdym razem palić w piecu, aby coś ugotować. Po prawej stronie od wejścia znajduje się bowiem urokliwie zaprojektowana kuchnia, z płytą gazową, czteropalnikową oraz zlewozmywak i suszarka do naczyń. Niby zwykła suszarka, a jak się przyjrzymy to zauważymy, że jest wykonana z zespawanych wideł. Nad wszystkim wiszą kaski, chyba rycerskie, a przynajmniej tak mi się kojarzą. Nie jest to jednak odpowiednik kuchennego okapu, jak można by przypuszczać, ale oświetlenie.
Tak, w Hobbitówie jest elektryczność. Całe 12 V. Jak w samochodzie. Prąd pozyskiwany jest jednak ze słońca za pomocą paneli fotowoltaicznych znajdujących się na dachu drewutni. Stamtąd po kabelkach płynie do akumulatora znajdującego się w łazience. I z tego energetycznego centrum rozprowadzony jest po całym wnętrzu w postaci diod ledowych poukrywanych w stropowych belkach. Finalny efekt nie daje zbyt wielkiego światła wieczorami i w nocy jednak buduje pewnego rodzaju klimat półmroku, który pasuje do całości. Z energii odnawialnej możemy nawet naładować sobie smartfona, musimy tylko wyposażyć się w ładowarkę samochodową, taką do gniazdka zapalniczki samochodowej, a następnie włożyć ją do jedynego gniazda w Hobbitówce i voila… Jest zasięg LTE, także mało wytrwali miejscy jaskiniowcy nie zerwą jednak kontaktu ze światem zewnętrznym.
Warto wspomnieć jeszcze o kominku, którego z uwagi na panującą podczas naszego pobytu temperaturę (32°C) nie użyliśmy. Posiada on jednak oprócz uroku, bardzo ciekawe, na pierwszy rzut oka niewidoczne usprawnienie. Mianowicie nad kominkiem znajduje się leżanka, na którą możemy się wdrapać, po znajdującym się obok niby-łańcuchu. To musi być mega opcja kiedy wybierzemy się do Hobbitówy zimą. Oj tak… zima, kominek, książka i gorąca herbata z prądem.
Wewnątrz domu oprócz dużego pokoju dziennego połączonego z kuchnią znajduje się łazienka oraz dwie sypialnie. Komfortowo może nocować 5 osób, ale muszą pamiętać, aby nie brać zbyt długich pryszniców lub wyznaczyć warty przy piecu. Wychodząc przez tylne drzwi trafiamy na stół i dwie ławy wykonane z olbrzymich pni drzewnych. Wspaniale je się tam posiłki, a szczególnie śniadania w słoneczny i ciepły poranek. W zboczu pagórka wnikliwe oko dostrzeże otwór zasłonięty drewnianym ryglem. To piec chlebowy. Jednak z uwagi na jego niewielkie rozmiary i konstrukcję chlebek lepiej piec w formie.
Piętro niżej znajduje się oczko wodne. Jego konstrukcja i sposób napełnianaia jest bardzo ciekawy. Wodę nalewamy z kranu mieszczącego się tuż obok. Płynie z niego jednak nieco brązowa woda. Jest to spowodowane tym, że pochodzi ona ze stawu mieszczącego się na samym dole zbocza. W dnie oczka znajduje się gumowy korek. Kiedy go wyjmiemy cała woda spłynie nam podziemnymi rurami z powrotem do stawu. Ot taki zmyślny obieg zamknięty. I całe szczęście, że jest to tak sprawnie rozwiązane, ponieważ możemy dzięki temu wymieniać wodę oraz nalać jej niedużo dla dzieci lub po brzegi dla odmoczenia dorosłych.
W stawie na samym dole pływają kolorowe rybki ożywiając oczko wodne, nad którym możemy beztrosko wypoczywać na drewnianych leżakach stojących na sporej powierzchni drewnianego pomostu. I kiedy tak będziemy leżeć i patrzeć na kolorowe rybki możemy sobie pomyśleć, że za naszymi plecami właśnie powstaje mini SPA. Niestety podczas naszego pobytu było jeszcze w powijakach, lecz właściciel objaśnił nam, że będzie tam m. in. spartańska sauna, która jak nie patrzeć będzie do tego przybytku pasować.

Hobbitówka, to zdecydowanie mój klimat. Jak tylko wszedłem do tego domu poczułem się totalnie wyluzowany. Dzieci również. Mimo że, przyjechaliśmy na miejsce prosto z 4-gwiazdkowego hotelu nikt z nas nie miał syndromu odstawienia. My złapaliśmy luz momentalnie, a dzieciaki zajęły się sobą do tego stopnia, że czasami mieliśmy wrażenie, że to wyjazd tylko we dwójkę. Jeśli boicie się owadów, niskiego standardu zakwaterowania czy Hobbitów, to miejsce nie będzie dla Was. Jeśli jednak odczuwacie potrzebę rzucenia wszystkiego i wyjechania w Bieszczady, to zanim to zrobicie, zajrzyjcie na parę dni do Hobbitówki.















